- Moja droga... - zaczął. - Muszę sprawdzić jak mocne są twoje zaklęcia, a jeśli chcesz zaglądać pod moje ubrania... - Rozłożył ramiona, szelmowsko się uśmiechając. - Proszę bardzo... nie mam nic do ukrycia, choć przyznam szczerze, że wolałbym byś to robiła w zaciszu domowych czterech ścian.
Pipi westchnęła ciężko, podpierając głowę dłonią. Martwiła się, choć nie chciała pozwolić na to by Vincent musiał na to patrzeć, więc uśmiechnęła się pod nosem.
- Skoro nadszedł czas, więc niech tak będzie. Ja będę tu i będę czekać - odparła, po czym wsunęła dłoń w jego i delikatnie zaciskając na niej palce, uniosła ją do wyżej i musnęła swoimi wargami. - Nie daj się jej skrzywdzić.
Była zaskoczona jego odpowiedzią, ale chyba wiedziała w czym jest problem.
- Masz całkowitą rację Ferranie, ale nie wiesz tego, iż dzieci rozumieją więcej niż myślisz, a myślą więcej niż czasem potrafisz zrozumieć. Są bezbronne, ale jeśli są kochane, myślę że wtedy rozkwitają. Myślę też, że ty kochałbyś swoje dziecko i nie pozwolił by stało mu się coś złego, ale na wszystko musi przyjść czas - odparła, ciepło się uśmiechając. - Ze mną nie zakosztujesz tego szczęścia. Nie mogę być matką i nigdy nie dam ci dziecka - dodała, opuszczając głowę.
Jane czuła coraz większe poddenerwowanie, a na dokładkę jej myśli zakłócały rozbrzmiewające w jej głowie słowa, które ciągle słyszała.
- Kalona, moje przeczucia mówią coś innego, nie będzie dobrze i uważam, że trzeba szybko zacząć coś z tym robić, zanim będzie za późno - westchnęła przecierając twarz dłonią. Cały czas w jej uszach rozbrzmiewały słowa tajemniczej kobiety. Nie wiedziała jak to rozumieć i jak powinna pomóc. Spojrzała ukradkiem na Kalonę i Evę czując jak łamie się jej serce. Bezradność była w tej chwili okropna i przytłaczająca. Zrezygnowana wtuliła się w ramię ukochanego, wbijając spojrzenie w podłogę. - Pozostaje tylko czekać, kiedy się tu zjawi, a czuję, że się zjawi...
Elijah również zerknął na ukąszenie przedwiecznego, jednak milczał przez dłuższą chwilę.
- Już wkrótce będzie po wszystkim - odparł, obserwując jak Eva wraz z Lefranem opuszcza salon.
Thomas oparł podbródek na czubku głowy Bekhi, obejmując ją ramionami.
- Zapewne Nik szuka Mily a ona siedzi w domu, albo na odwrót, kto ich wie? To dwa identyczne żywioły ogień i ogień, więc tarcia są normalne w ich przypadku, zresztą odkąd pamiętam to oni głównie się trą.
Amelia westchnęła cicho, opierając skroń o ramię Magnusa.
- Za chwilę będziecie musieli iść. Mam się martwić? Masz szybko wrócić, inaczej sama cię uduszę. - Zaśmiała się pod nosem całując go w czubek nosa.
<----------------- z pracy / Peter
- Zejdź mi z drogi parszywa gnido dworska bo złożę na ciebie donos! - Z wnętrza korytarza, dało się słyszeć doniosły głos Petera. - Będzie mnie anonsował kretyn zbolały, jak tu sprawa na ostrzu noża stoi. Kto ci dał tę fuchę!
- Ale panie ...
- Milcz! - wrzasnął, otwierając drzwi do salonu. Oparł ramię o framugę, i rozejrzał się po wszystkich wokół. - Który ptakoludź ja się pytam, uprowadził mi z domu kobietę! Nie informując mnie o tym! Bez mojej zgody! Bez poinformowania mnie! Gdzie jest Lydia?! Dlaczego jest tutaj?! I co mnie ominęło...? W ogóle Kalona? Co ci się stało w szyję? - mruknął, podchodząc do przedwiecznego i próbując dostrzec ranę na jego szyi, westchnął w bezradności, przenosząc spojrzenie na Jane. - Użarłaś go?!
- Peter... - mruknęła.
- Przecież żartuję! No co?! Co jest grane i gdzie jest Lydia? Jak któryś z twoich synów zrobił jej coś złego to nie ręczę za siebie! - syknął. - Oddać mi Lydię... na razie grzecznie proszę!